data pierwszego wydania: 1989 r.
stron: 736
przeczytane: 08.06.2014 r.
“Kultura popularna” zazwyczaj nie
oznacza nic dobrego. Moje pierwsze i natychmiastowe skojarzenia
oscylują wokół śpiewających zniewieściałych gogusiów,
śmieciowego żarcia rodem z sieci fast-foodów, tandetnych
hollywoodzkich filmów akcji oraz książkowych serii o wampirach ze
szkoły średniej. W nielicznych przypadkach okazuje się jednak, że
można wydać dzieło prawdziwe masowe bez cienia żenady i bez
robienia z odbiorcy idioty. Specjalistą od takich sprytnych
rozwiązań jest Stephen King, który od bez mała czterdziestu lat
bombarduje nas nieprawdopodobną ilością powieści, z których
większość odnosi znaczący komercyjny sukces, zachowując przy tym
bardzo wysokie walory artystyczne.
“Worek
kości” to jeden z
bardziej znanych i jeden z
wyżej ocenianych tytułów
w dorobku autora.
Historia nie powinna
zaskoczyć specjalnie nikogo, kto z kingowskim światem miał już
wcześniej do czynienia. Mamy więc siły
nadprzyrodzone, zgniłą
mentalność zapadłych amerykańskich miasteczek i
silnie zarysowanego męskiego protagonistę, który znalazł się na
ostrym zakręcie
życia. Czterdziestoletni
Michael jest znanym i
spełnionym pisarzem,
którego powieści
trafiają regularnie do ścisłej czołówki bestsellerów. Nie
może się on jednak od kilku lat pozbierać po nieoczekiwanej
śmierci żony, przez co
cierpi na całkowitą blokadę twórczą.
Jego kariera wisi więc na
włosku i pomimo bezpiecznej
sytuacji materialnej gwarantowanej
przez spore oszczędności na koncie, Mike
zaczyna tracić poczucie sensu własnego życia. Pchany
przez trudne do wyjaśnienia, nieracjonalne impulsy oraz przez
uporczywe koszmary, wyrusza do malowniczej, położonej nad brzegiem
jeziora letniej rezydencji Sara Laughs, w której niegdyś
spędził wiele cennych
chwil ze swoją małżonką.
Na miejscu okazuje
się, że letniskowy dom kryje w
sobie mroczne historie
sprzed wielu dekad, które
żona naszego bohatera w ostatnich miesiącach swojego życia
poruszyła niczym przysłowiowe mrowisko kijem.
Opowieść
traktuje więc o duchach, o zbrodni, o małomiasteczkowym
okrucieństwie. Mocna książka, obfitująca w wiele brutalnych,
szokujących scen, do
czego King zdołał już swoich czytelników przyzwyczaić. Nie
zostawia znów suchej nitki na amerykańskim społeczeństwie, które
pod warstwą komercyjno-hedonistycznego lukru kryje straszną
zgniliznę i rozpad wszelkich norm.
Dużym
plusem jest staranna i
niespieszna budowa postaci. Odbywa
się to kosztem przynajmniej setki dodatkowych stron i znacznego
spowolnienia akcji w niektórych fragmentach, nie jest to jednak czas
zmarnowany, bo charakteryzacja jest naprawdę wyśmienita. Tempo
narracji w ogóle jest stosunkowo niespieszne jak na powieść z
założenia czysto rozrywkową, dla mnie to akurat dodatkowy plus, bo
zawsze byłem zwolennikiem
potężnych, ciągnących się w nieskończoność tomów.
Tak
więc mistrz po raz kolejny mnie nie zawiódł. Nie jest to na pewno
książka tak powalająca jak kultowe “Lśnienie”, nie
wspominając już o serii o Rewolwerowcu, niemniej jednak na mocną
piątkę jak najbardziej zasługuje.
Moja ocena: 5/6
ciekawe, czemu akurat za tę powieść się teraz zabrałeś, przecież lista jest dłuuuuuuuga! na pewno przeczytam kiedyś w końcu, szczególnie, że bohaterem znowu jest pisarz :D
OdpowiedzUsuńno i nie dało się lepiej opisać tego, jaki jest King.
zawsze jakaś musi być następna... jak dobrze wiesz (albo i nie), mój proces wybierania nowej lektury jest całkowicie nieliniowy i niezrozumiały, to czas wewnętrznych konfliktów i bolesnych rozterek, a na koniec i tak pojawia się losowanie ;)
OdpowiedzUsuń"worek" jest kingowy aż do bólu. ale niedługo spróbuję jego mniej typowych rzeczy, np. świeżutka czerwcowa premiera "mr. mercedes".